wtorek, 5 sierpnia 2014

1. What the fuck?

czytasz-komentujesz
________________________________________________
- Co jest kurwa? - wrzasnąłem, kiedy zostałem pociągnięty za kołnierz swojej kurtki automatycznie się odwracając. Silna ręka nie zwalniała swojego uścisku, więc miałem ją teraz za sobą, coraz mocniej ściskającą mój kołnierz. - Co jest koleś? My się w ogóle znamy? Kim Ty jesteś? - splunąłem nie odwracając od niego wzroku.
- Kimś kogo nie chciałbyś poznać. - mruknął podnosząc drugą rękę, która dosłownie setną sekundy potem spotkała się z moim nosem. Złapałem się za krwawiące miejsce, które najprawdopodobniej było już złamane.
- O co Ci koleś chodzi? - wytarłem krew rękawem. Nie miałem pojęcia, kim był. Przysięgam, z wieloma osobami z tego miasta miałem na pieńku, ale tego jakoś nie kojarzę.
- Ty sobie żartujesz, Bieber? - zaśmiał się gorzko nie spuszczając ze mnie wzroku. Już miał zamiar wycelować mi kolejny cios, kiedy udało mi się go zablokować wykręcając mu rękę. Zacisnąłem usta i zamachnąłem się lewą ręką zderzając się z całej siły z jego policzkiem. Chłopak stracił na chwilę równowagę, puszczając jego rękę zamachnąłem się drugą uderzając w drugi policzek. Upadł na ziemię, więc usiadłem na nim okrakiem blokując jego ręce kładąc kolana na jego zgięciu w łokciu.
- I co? Co teraz powiesz, sukinsynie? - zaśmiałem się mu prosto w twarz wymierzając mu kolejny cios z którego od razu polała się krew. - Cholera, jestem brudny, dlatego nie lubię się bić z takimi ciotami, jak Ty. - pokręciłem głową, kiedy próbował podnieść głowę poruszyłem kolanami wbijając mu je bardziej w ręce i nachyliłem się nad nim. - Ciągle masz ochotę pyskować? Nadal nie chcesz mi powiedzieć, kim jesteś? - splunął mi prosto w twarz.
Teraz to za wiele skurwielu.
Otarłem szybko twarz i złapałem go za koszulę podnosząc go tak, że jego głowa była blisko mojej. Pokręciłem głową zaciskając wargi i mrużąc oczy, a moje tęczówki pociemniały.
- To był zły ruch, kolego. - warknąłem unosząc go za koszulkę mocniej i walnąłem jego głową kilka razy o chodnik, aż zaczął powoli tracić przytomność. - Mogłeś wybrać trochę bardziej zaciszne miejsce, niż środek miasta. Masz szczęście, że jest wieczór, mało osób chodzi o tej porze. - sarkastycznie się uśmiechnąłem opuszczając go na ziemię.
Wstając z miejsca otrzepałem ręce i koszulkę jednocześnie stykając się z cudzą klatką piersiową.
- Co znowu ku...- podniosłem wzrok i zauważyłem oficera Bailey'a. Uśmiechnąłem się w duchu wiedząc, że w końcu pokazał się ktoś znajomy. - No Bogu dzięki, w końcu tu jesteście. Ten skurwiel się na mnie rzucił. - mruknąłem pokazując rękoma na kolesia, który z niewiadomych powodów rzucił się na mnie.
- Tak tak jasne Bieber. - zaśmiał się bez humoru wyciągając w moją stronę dłoń mówiącą Skończ już pieprzenie swoich monologów. Wywróciłem oczami. - Pakuj się do radiowozu. - mruknął podchodząc do wpółprzytomnego kolesia. Kucnął przy nim podnosząc go za barki do pozycji siedzące i walnął go kilka razy w policzki. Chłopak spojrzał przymrużonymi oczami na Bailey'a, aż w końcu rozszerzył źrenice.
- Ja...ja - wyjąkał na co się zaśmiałem. Steve (bo tak własnie miał na nazwisko Bailey) pokręcił z rozbawieniem głową.
- Po prostu wstań i chodź do radiowozu. - mruknął pomagając mu wstać. Posadził go obok mnie, na co oboje mruknęliśmy w swoją stronę. Przysięgam, że jeszcze raz zobaczę na sobie jego krzywy wzrok to przekrzywię mu nozdrza w drugą stronę, albo po prostu się ich pozbędę - razem z nim.
***
Usiadłem na kamiennej ławce znajdującej się z boku w celi w której miałem własnie odsiadywać areszt z tym...czymś. Cholera, Jared mnie zabije kiedy dowie się, że znowu siedzę w areszcie. Albo mnie zwolni z wykonywania obowiązków, które mam robić, albo cholera jasna, po prostu mnie wyrzuci. Modliłem się w duchu, próbując nie przeklnąć na głos. Rozszerzyłem nogi opierając łokcie na kolanach, a dłonie opuściłem na dół. Spuszczając głowę zacząłem mruczeć coś pod nosem po czym podniosłem wzrok na tego tam kogoś. Siedział w tej samej pozycji na drugiej ławce na przeciwko mnie. Odwróciłem wzrok, stwierdziłem, że nie będę się kompromitował i nie zacznę się z nim bić na środku celi, bo Stevie zamknie mnie na kolejną dobę, a wtedy jak już wrócę do domu, będę martwy. Dosłownie.
- Macie możliwość zadzwonienia do jednej, zaufanej osoby. - mruknął Bailey otwierając kraty i wchodząc do środka. Najprawdopodobniej rozejrzał się po celi, bo usłyszałem jego zrezygnowane westchnięcie. - Który pierwszy?
- Ja - mruknąłem automatycznie się prostując. - Ja pójdę pierwszy. - mruknąłem mierząc wzrokiem mojego "wroga" podczas wychodzenia. W sumie, to mogę go tak nazwać. Każdy z kim okładam się pięściami staje się automatycznie moim wrogiem, nie wliczając do tego chłopaków, z którymi jak zwykle mam jakieś bójki, ale to zazwyczaj chodzi o sprawy biznesowe, nie o przypadkowe zaczepienie na ulicy.
Steve zaprowadził mnie do telefonu blisko aresztu. Podał mi monetę kiwając głową. 
- Masz pięć minut, Bieber. - mruknął opierając się o ścianę. - Lepiej je wykorzystaj. - skrzyżował ręce ciągle patrząc na mnie.
Pokręciłem zrezygnowany głową. Do cholery jasnej, do kogo ja zadzwonię? Wujek Jared? Alex? Trace? Nie mam pojęcia. Wybrałem numer do Ashley, cholera.
- Ashley? - burknąłem do telefonu.
- Tak, a Ty...Boże Justin, gdzie Ty jesteś? - pisnęła do telefonu. - Nie ma Cię od kilku godzin, Jared jest na Ciebie wściekły, a Trace ciągle marudzi, że musi pilnować...kolejnej zapiździałej księżniczki.
- Bo nią jesteś. - zabawnie pokręciłem głową tłumiąc śmiech.
- Kiedy się ze mną pieprzysz, jak masz ochotę, to Ci to jakoś nie przeszkadza. - warknęła do słuchawki.
- Okej, okej. Wybacz mi, ale nie o to tutaj chodzi. - mruknąłem słysząc jej ciche westchnięcie. Czekała na moje zeznania. - Jestem na komisariacie, dostałem całodobowy areszt. Nie możesz tego powiedzieć chłopakom, powiedz, że...Po prostu nic im nie mów, okej? Czas mi się kończy, będę w domu jutro wieczorem. Wtedy coś wymyślimy, trzymaj się z Trace. Cześć. - mruknąłem odkładając słuchawkę, po czym spojrzałem na Bailey'a. Pokręcił głową kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Szkoda mi Ciebie Bieber, ale mimo tego, że współpracujesz z nami i dbasz o dobro innych, nie oznacza, że masz nie dbać o swoje. - mruknął prowadząc mnie do celi.
- A Ty co? - jęknąłem zirytowany kiedy brał ze sobą tego tam durnia.
Pokręcił głową wychodząc z celi po raz drugi. Położyłem się na ławce gapiąc się w sufit póki nie zasnąłem.
O co mu chodziło?
***
Obudziły mnie piski i jęki jakiejś dziewczyny, która wręcz błagała kogoś o pozwolenie. Zmarszczyłem brwi wstając z ławki i przeciągnąłem się prostując ręce wydobywając z siebie głośne ziewnięcie. Bailey spojrzał na mnie marszcząc brwi, po czym jego wzrok znowu utkwił w dziewczynie.
- Tato, proszę Cię. Zgódź się na to. - jęknęła błagalnie. - Pozwól mi zorganizować to przyjęcie. Charytatywne przyjęcie. - nałożyła nacisk na ostatnią część zdania. 
- Nie jestem przekonana skarbie, nie mam pojęcia, czy szef się zgodzi, wykonać coś na sali bankietowej. - wzruszył ramionami, kiedy podszedłem do krat. Stała przede mną niska blondynka ubrana w czarne legginsy, czarne conversy i zwykłą, szarą bluzę. Włosy miała do ramion, jej zielono-niebieskie oczy utknęły na chwilę w moich posyłając mi uśmiech, a po chwili spojrzała na Bailey'a.
- Zrób wszystko co się da. - wybłagała łącząc dłonie i składając je jak do modlitwy. - Będą zachwyceni, nawet nie wiesz ile tych dzieciaków, chciałoby się spotkać z prawdziwymi policjantami. - mruknęła. - Jeśli bankiet się nie uda, możecie zrobić jakąś zbiórkę pieniędzy na komisariacie.
Pokręciłem głową unosząc jedną brew, a drugą delikatnie marszcząc. Zżerała mnie ciekawość o co jej chodziło, ale nie będę wnikał. Nie moja sprawa. Pokręciłem głową patrząc na nich zrezygnowany zaciskając dłonie na kratach.
- Kochanie, postaram się. - uśmiechnął się klepiąc ją po ramieniu. - A teraz idź do szkoły, to Twój ostatni dzień. Więc ładnie wróć do domu, weź torbę, jedź do szkoły, a ja po pracy Cię odbiorę i w domu o tym porozmawiamy, dobrze? - uniósł brwi, a ona pokiwała głową. Wychodząc z komisariatu spojrzałem na jej nie za szczupłe, nie za grube - po prostu idealne nogi, które były świetnie wyprofilowane w jej sportowych legginsach. Cholera, jak wrócę do domu, to Ashley będzie musiała mnie chyba zadowolić, bo ta przypadkowo spotkana dziewczyna raczej nie będzie chciała tego zrobić. Tak, w duchu właśnie kopnąłem się w twarz. Pokręciłem oszołomiony głową kiedy Steve pstryknął palcami przed moją twarzą.
- Nie próbuj. - mruknął kręcąc głową.
- Kto to był? - spojrzałem na niego.
- Moja córka.
O cholera.
_________________________________________________
Pierwszy rozdział za nami, nie za ciekawy, ale chyba też nie taki nudny :) Nowy rozdział powinien pojawić się we czwartek- piątek, są wakacje, więc rozdziały będą pojawiały się regularnie co 2-3 dni.

1 komentarz: